czwartek, 26 stycznia 2017

Rozdział I

Conor Maynard - Marvins room



     Nieśmiałe promienie porannego słońca oświetliły jej twarz. Długie rzęsy rzucały cień na blade policzki, a kruczoczarne włosy były rozłożone niczym wachlarz na poduszce. 

    Chwilę później rozległ się irytujący dźwięk budzika. Z trudem otworzyłam powieki i spojrzałam na godzinę. Cyfrowy zegar wskazywał 7:00. Dlaczego, do cholery, trzeba było tak wcześnie wstawać? Westchnęłam i usiadłam na miękkim łóżku, które wręcz wołało, żebym wróciła pod ciepłą pierzynę. Wiedziałam jednak, że konsekwencje tego czynu nie będą zbytnio przyjemne. Wsunęłam stopy w kapcie i podeszłam do toaletki, spoglądając w lustro. Ujrzałam podkrążone oczy, rozczochrane kosmyki, które były zwrócone każde w inną stronę i opuchniętą twarz. Westchnęłam po raz kolejny w ciągu kilku minut, mając nadzieję, że nikt nie padnie na zawał na mój widok. Złożyłam wcześniej przygotowane ciuchy i zbiegłam szybko po schodach na dół. Zdecydowanie nie należałam do rannych ptaszków i mimo że pośpiech z rana tylko mnie denerwował, nie byłam w stanie wstać wcześniej. Zgarnęłam jabłko ze stołu, kluczyki i wyszłam na dwór. Mieszkałam na uboczu, a dookoła domu rozpościerał się mały las pełen różnorodnych drzew i jeziorko, w którym pływaliśmy latem z Andrew. Na to wspomnienie poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Spojrzałam w górę, żeby się nie rozpłakać i policzyłam do dziesięciu, starając się uspokoić. Prawdopodobnie już do końca życia będę miała poczucie winy. Uspokoiwszy się, skierowałam się do mojego starego samochodu, który był już mocno wysłużony i czasy świetności miał dawno za sobą, ale musiałam przyznać, że lubiłam nim jeździć. Uruchomiłam silnik i wsunęłam jednocześnie kasetę Aerosmith, a z głośników popłynęły pierwsze dźwięki piosenki ‘Cryin’. To był swoisty rytuał. Rutyna, która pozwalała mi czuć się bezpiecznie. Wyjechawszy z drogi, która prowadziła przez las, skierowałam się ku centrum. Minęłam rząd sklepów i kawiarni. Kent było małym miasteczkiem, w którym każdy się znał. Miało to oczywiście minusy, bo wystarczyło, że podwinie Ci się noga i cała społeczność dowie się o tym w mgnieniu oka. Przejechałam obok apteki i olbrzymiej Renton Library. Uwielbiałam tam przychodzić w wolnym czasie, bo tylko to miejsce pozwalało mi odciąć się od ponurych myśli, które wciąż pojawiały się w mojej głowie. Długie korytarze regałów z książkami i spokój, który tam panował sprawiały, że znikałam na długie godziny, siedząc w wygodnym fotelu i zaczytując się w lekturze. Po kilkunastu minutach jazdy wjechałam na szkolny parking. 
Kolejny dzień w piekle - pomyślałam, wysiadając z auta.
      Ruszyłam ku schodom prowadzącym do budynku. Jeszcze nie przekroczyłam progu szkoły, a już odliczałam czas, który pozostał do końca. Pięć długich godzin..
- Elizabeth! Hej! – słysząc to, odwróciłam się i o mało się nie przewróciłam, gdy ktoś porwał mnie w objęcia. Pierwsze, co zawsze rzucało się w oczy to burza rudych loków i zielone kocie oczy mojej przyjaciółki, a rumiane policzki i piegi na nosie tylko dodawały jej uroku.
- Hej, Sophie! - odwzajemniłam uścisk na powitanie. - Może pójdziemy po szkole na kawę i ciastko? 
- Chcesz mnie roztyć? Nie spodziewałam się tego po Tobie! - rzuciła ze śmiechem, biorąc mnie pod rękę. - Zgoda, ale tym razem to ja wybieram kawiarnię, bo gustu nie masz za grosz – rzuciła z przekąsem.
- Hej! Co jest nie tak z Kelly Latte’s?! – powiedziałam z wyrzutem. Kelly Latte’s prowadziła przemiła starsza pani Dorothy, z którą tak uwielbiałam gawędzić. Starałam się spędzać z nią trochę czasu, przeganiając samotność, bo wszystko, co pozostało staruszce to właśnie ta kawiarnia.
- Zastanówmy się…Okropna kawa? - zapytała ironicznie. Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo rozbrzmiał dzwonek na lekcje. - Spotkamy się na lunchu - powiedziała Sophie. Pokiwałam głową w odpowiedzi, uśmiechając się. Chodziłyśmy do różnych klas i nasze plany różniły się od siebie. Sophie była typową humanistką i popędziła na historię i sztukę, a ja z racji tego, że zawsze uwielbiałam przedmioty ścisłe, skierowałam się ku sali biologicznej. 
- Dzień dobry, Pani Larsson! - przywitałam się z nauczycielką i usiadłam w swojej ławce, na której stał już mikroskop z probówkami. Pani Larsson była dość młodą kobietą przy kości. Mimo swojej tuszy była bardzo energiczną osobą, a uśmiech nigdy nie schodził jej z ust. Poczekała, aż wszyscy wejdą do sali i klasnęła w ręce.
- Witajcie, moi drodzy! Dzisiaj zajmiemy się budową, rodzajem poszczególnych komórek i ich funkcjami. Jak już wiecie, a przynajmniej mam taką nadzieję, komórka to podstawowa jednostka organizmu, która odpowiada między innymi za oddychanie…
Wyłączyłam się na chwilę. Był wrzesień i moją uwagę przykuły spadające liście za oknem, każdy innej barwy. Rośliny zaczęły powoli obumierać, zwiastując nadejście ponurej zimy, podczas której jedyne na co miałam ochotę to zaszycie się z książką na długie godziny. 
- Elizabeth? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Pani Larsson. - Może powtórzysz to, co przed chwilą powiedziałam?
- Przepraszam, ja..- popatrzyłam na nią bezradnie, myśląc jak by tu się wytłumaczyć. – To się więcej nie powtórzy, zamyśliłam się.
Z tyłu klasy rozległ się głośny śmiech. Nie musiałam się nawet oglądać, żeby wiedzieć do kogo należy. Pani Larsson wróciła do lekcji, nie zważając na szepty, które dobiegały mnie z każdej strony. Właśnie dlatego nienawidziłam chodzić do szkoły. Popełniłam ogromny błąd, który zmienił całe moje życie i gdy starałam się jakoś z tym pogodzić, oni na każdym kroku mi o tym przypominali, wykorzystując każdą możliwą okazję. Tak było i tym razem. Na moim stoliku wylądowała mała kulka z papieru. Rozwinęłam ją i poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch.


Chyba nie rozmyślasz o swoim braciszku? Morderczyni.” 


Ostatnie słowo było napisane drukowanymi literami i podkreślone kilka razy. Łzy napłynęły mi do oczu, ale coś się we mnie zmieniło. Podczas gdy zawsze reagowałam łzami na tego typu docinki i dusiłam je w sobie, tym razem zapłonął we mnie żywy gniew. Czułam jak obejmuje całe moje ciało jak ogień, wnika w każdą komórkę mojego ciała i rozpala się wewnątrz. 
- Dość tego! - krzyknęłam, odwróciwszy się z furią malującą się w oczach. Ujrzałam zdziwione twarze uczniów, którym przez myśl by nie przeszło, że mogłabym się komukolwiek sprzeciwić. 
 Zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej, poczułam jak przepływa przeze mnie dziwne ciepło. Nagle rozległ się pełen strachu jęk, a po nim głośny dzwonek alarmowy.
- Ogień! Wszyscy na korytarz! - krzyknęła Pani Larsson, próbując przebić się przez hałas, który powstał w klasie. Odwróciłam się, oszołomiona. Płomienie lizały boczną ścianę klasy, niszcząc wszystkie plakaty i prace uczniów. Skąd wziął się tam ogień?! - pomyślałam gorączkowo, wstając powoli z krzesła. W sali wybuchła panika. Ludzie przewracali krzesła, próbując dostać się jak najszybciej na korytarz i przepychając się nawzajem. Napotkałam przestraszone spojrzenie Jacoba Browna, który jeszcze przed chwilą był jedną z osób, które ze mnie szydziły. Nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam dziką satysfakcję z tego powodu. Płomienie sięgały sufitu, a drewniane krzesła i ławki szybko zajęły się ogniem. Przechyliłam głowę na bok, wpatrując się w jego niszczycielską siłę.Było w tym coś pięknego. Jak niewiele trzeba, żeby zasiać takie spustoszenie?
- Elizabeth! Na co czekasz?! - ocknęłam się z odrętwienia i poganiana przez nauczycielkę, wybiegłam jako ostatnia z sali. Na korytarzu panował chaos. Dzwonek alarmowy wciąż rozlegał się nad naszymi głowami, a wybiegający z innych klas uczniowie przepychali się i taranowali się nawzajem, starając się jak najszybciej dojść do wyjścia ewakuacyjnego. Dołączyłam do nich, chcąc jak najszybciej odnaleźć Sophie. 
 Gdy wszyscy znaleźli się na zewnątrz, a nauczyciele zaczęli standardową procedurę sprawdzania obecności, usłyszałam, jak nadjeżdża straż pożarna. W tłumie dostrzegłam moją przyjaciółkę i odetchnęłam z ulgą. Nikomu nic się nie stało i po skończonym odczytywaniu nazwisk, mogliśmy udać się do domów. Na parking wjechały wozy strażackie, a ja skierowałam się w stronę dziewczyny.
- Matko, El. Wszystko w porządku? Jak to się stało? Skąd wziął się ogień?! - Sophie dopadła do mnie, zasypując mnie pytaniami. -Dobrze się czujesz? Jesteś blada jak ściana!
To właśnie w niej uwielbiałam. Troszczyła się o mnie tak, jak nikt nigdy dotąd.
- Tak, Sophie. Wszystko w porządku. Jedyne czego teraz potrzebuję to łóżka i mocnej kawy. - odpowiedziałam, obserwując pracę strażaków, którzy gasili ogień wodą z rozwiniętych węży. Z okien wydobywały się już tylko kłęby czarnego dymu. 
- Wpadnij do mnie, obejrzymy jakiś film i ugotujemy coś dobrego. Sophie popatrzyła na gmach Kentlake High School. - Do szkoły prędko nie wrócimy.
- Nie wydajesz się zbytnio przejęta, młoda damo - stwierdziłam, patrząc na nią z udawaną powagą.
- A kto by był, kujonie? - odpowiedziała ze śmiechem. Skierowałyśmy się w stronę mojego auta, zostawiając budynek daleko za sobą. Z Sophie wszystko było łatwiejsze. Była jedną z tych osób, które nawet w najczarniejszych chwilach potrafiły rozjaśnić swoim śmiechem mrok, a tego właśnie dzisiaj potrzebowałam. 



                                                         * * * * * * * * *

     Zadzwonił telefon. Ocknąłem się ze snu i sięgnąłem po komórkę leżącą na stole, zastanawiając się jednocześnie, gdzie ja właściwie jestem.
- Mamy nową robotę - rozległ się głos w słuchawce. Po tych słowach mój rozmówca zakończył połączenie. Pozwoliłem sobie na jeszcze trochę odpoczynku, którego w ostatnich dniach tak mi brakowało. Rozejrzałem się po pokoju, który wynająłem i w którym przyszło spędzić mi kilka nocy. Farba odłaziła od ścian, które były poplamione dziwnie wyglądającą substancją, a dywan był tak brudny, że nie można było dostrzec jego początkowych wzorów. Zwróciłem uwagę na czarny kształt przemykający wzdłuż pokoju i wzdrygnąłem się z obrzydzenia. Cóż, wybrałem sobie pracę taką, a nie inną. Z braku dobrych pieniędzy musiałem się zadowalać hotelami z niskim standardem, w których czymś normalnym była obecność karaluchów i szczurów, lecz nie zależało mi wcale na dobrym wynagrodzeniu. Ważne było dla mnie to, że jestem częścią zespołu, który oczyszczał świat z kreatur, czyniąc go bezpieczniejszym.

 Jestem łowcą. 

Obserwatorzy

Grafika:Uszati CSS:Anusia