Breath of life
Mężczyzna wodził za mną przerażonym wzrokiem. Kropelki potu perliły się na jego wyłysiałych skroniach, a miejsca pod pachami były widoczne w postaci ciemnych plam na jego niebieskiej i zapewne drogiej koszuli. Zaśmiałem się na samą myśl jak bardzo jest żałosny. I jak bardzo się boi. Pogwizdując pod nosem, zapaliłem papierosa. Dym wypełnił całe moje płuca, a w gardle poczułem przyjemne drapanie. Siedzący przede mną demon obserwował każdy mój ruch, niezdolny przewidzieć, co się zaraz wydarzy.
- I co teraz, kochasiu? - zapytałem drwiąco, opierając się o stary, zakurzony głośnik. Dawniej mieściła się tu sala koncertowa, teraz już zapuszczona i nieużywana. Mężczyzna poruszył się niespokojnie na krześle, a szara taśma krępująca jego ruchy, wpiła się jeszcze bardziej w jego otyłe nadgarstki. Strzepnąłem papierosa.
-Nie ujdzie Ci to na sucho, nocny łowco! W końcu On Cię dorwie i pozostaje Ci tylko się modlić i błagać, aby to była szybka śmierć. Myślisz, że zbawiasz świat i chronisz tych idiotów?! Ludzie to wyjątkowo głupie stworzenia - demon wyrzucał z siebie słowa jedno po drugim, obnażając długie czarne kły. Zasyczał. Nabierałem coraz większej ochoty, aby go zabić. Gniew powoli wkradał się w każdy zakamarek mojego ciała, a krew zaczęła szybciej krążyć. Zimna kropla potu spłynęła mi wzdłuż kręgosłupa. Jak gdyby nigdy nic, odepchnąłem się nonszalancko od głośnika, zbliżając się do kreatury siedzącej przede mną. Pragnąłem wdeptać mu czaszkę wraz z mózgiem w błoto, lecz miałem swoje zasady. Moja ręka znalazła się na wysokości jego oczu. Jego źrenice przeskakiwały to na moją twarz, to na dłoń z żarzącym się papierosem.
-Co Ty...-nocną cieszę rozdarł krzyk pełen bólu. - Przestań! Zabiję Cię, kurwa mać! To boli!
-I ma boleć! - roześmiałem się. Tylko to dawało mi wytchnienie. Zadawanie bólu i niszczenie potworów, chodzących po tych samych ulicach co ja. A także szansę, żeby odkupić śmierć i cierpienia mojej matki. Odepchnąłem nasuwające się obrazy, niedające w nocy zmrużyć oczu. Demon, wycieńczony bólem, łkał cicho. Czas raz na zawsze to skończyć - pomyślał, wydobywając zza skórzanego paska swój sztylet. Isaac, jego przeznaczenie. Dostał go na siedemnaste urodziny jako oznakę dojrzałości. Kamienie mieniły się czerwienią i czernią w świetle latarni, której światło dostawało się do środka przez wybitą szybę.
-To za moją mamę, skurwielu.
Tym razem obyło się bez krzyku, a z pomiędzy wbitego w serce demona sztyletu wypływała czarna krew. Odczekał chwilę, aż wszystko obróci się w proch i wyszedł, nie oglądając się za siebie.